Miłość. Bliskość. Akceptacja. To trzy potrzeby psychiczne, bez których człowiek więdnie. Tak samo jak ciało bez jedzenia, dusza bez emocjonalnego pokarmu – ciepła, czułości, przynależności – usycha, traci orientację, a czasem chwyta się czegokolwiek, co choćby na moment da namiastkę tego, za czym tak bardzo tęsknimy. I to właśnie wtedy jesteśmy najbardziej narażeni – na złudzenia, na manipulacje, na relacje pełne nadużyć, które tylko z pozoru dają „miłość”. A w rzeczywistości karmią nas iluzją, która jeszcze bardziej pogłębia wewnętrzną pustkę.

Wielu ludzi dorasta w domach, gdzie nie doświadczyli prawdziwego przyjęcia: byli kochani „za coś” albo wcale. Często czuli się niewidzialni, oceniani, zawstydzani, porzucani emocjonalnie. I choć ciało dorosło, wewnętrzne dziecko – spragnione bezwarunkowej miłości – nadal krzyczy: „Zobacz mnie! Pokochaj mnie! Przyjmij mnie takim, jakim jestem!”
Ten głód miłości może być tak silny, że człowiek przestaje ufać sobie, swojej intuicji, swoim granicom. Wchodzi w relacje zbyt szybko. Ulega obietnicom. Przymila się, boi się konfliktów, zgadza się na rzeczy, które wcale nie są w porządku. Byle tylko nie zostać znów odrzuconym.
I tu pojawia się przestrzeń dla manipulacji.
Osoba spragniona miłości często staje się idealnym celem dla kogoś, kto wie, jak to wykorzystać. Toksyczny partner, narcyz, manipulator – szybko rozpoznaje tę pustkę i wie, jak ją zapełnić. Nie prawdziwą miłością, ale jej teatralną imitacją.
Na początku wszystko wygląda jak bajka: lawina komplementów, szybkie deklaracje, intensywna namiętność. Osoba głodna miłości myli to z uczuciem. „W końcu ktoś mnie widzi. W końcu jestem ważny/a. Może to to?”
Ale to nie jest miłość. To love bombing – intensywne, pozorne zainteresowanie, które ma związać emocjonalnie i stworzyć zależność. Gdy haczyk zostanie połknięty, zaczynają się subtelne nadużycia: kontrola, chłód emocjonalny, szantaż, zmienne traktowanie. Ofiara często zostaje w relacji, myśląc: „Muszę bardziej się starać. Coś ze mną jest nie tak. Przecież on/a potrafi być cudowny/a...”
A to tylko dalsze karmienie głodu – byle dostać kolejną okruszynę „miłości”.
Kiedy brakuje nam bliskości, nawet chwilowy dotyk może wydawać się czymś więcej, niż jest w istocie. Seks w takiej sytuacji łatwo staje się walutą – „jak dam siebie, to mnie pokochają”. Czasem wystarczy zainteresowanie fizyczne, by wyobraźnia zaczęła budować cały związek w głowie.
To pułapka.
Zainteresowanie seksualne to nie miłość. To nie szacunek. To nie akceptacja. To może być czysta chemia, potrzeba rozładowania napięcia, zabawa władzą, a nawet forma testowania naszej dostępności emocjonalnej.
Dla osoby głodnej miłości, seks często staje się nadzieją: „Może teraz mnie wybierze. Może tym razem zostanie.” I znów – zamiast ciepła, przychodzi chłód. A potem wstyd, ból, złość na siebie, rozczarowanie. Spirala się nakręca.
Najtrudniejszą, ale i najbardziej uzdrawiającą rzeczą jest spojrzenie w lustro i uznanie: „Tak. Mam w sobie głód miłości. Pragnę bliskości. Pragnę być chciany/a i kochany/a.”
To nie słabość. To ludzkość.
Ale dopóki próbujemy ten głód zaspokoić na zewnątrz, bez świadomości siebie, swoich potrzeb i granic – dopóty będziemy wciąż wchodzić w relacje, które nas ranią.
Prawdziwa miłość nie ogłupia. Nie uzależnia. Nie każe ci się zapominać. Nie wymaga, byś się naginał/a do bólu. Nie daje ci złudzeń. Prawdziwa miłość to obecność, szacunek, wzajemność, wolność.
Zanim więc oddasz serce – sprawdź, czy twoje wewnętrzne dziecko nie kieruje tobą z poziomu głodu. Bo z głodu można zjeść wszystko – nawet ze śmietnika.
